poniedziałek, 30 września 2013

Perturbation

Paryż jest dla ludzi pękniętych, napisałam dziś nieopatrznie znajomej, która mieszkała tu przez sześć lat i od kiedy tylko się przeprowadziła z powrotem do Warszawy, nie odwiedziła Francji. Nie dziwię się jej i stąd to zdanie; zdanie, znaczące tak wiele również dla mnie, wyklikane zupełnie nieopatrznie, jakby zamiast rozumu zadziałała podświadomość. 

Zapewne jednak to nie podświadomość, a emocje wynikające z tygodniowego pobytu w Warszawie - mieście, za którego ulicami tęsknię (a raczej: za bezpieczną i znaną włóczęgą w godzinach bardziej wczesnoporannych, niż późnonocnych; za pewnością, dokąd pójść, żeby spotkać lubianych znajomych, a dokąd nie, by nie napotkać tych nielubianych; ostatecznie za słodką aż do poczucia mdłości bańką pozornej strefy komfortu). Za dużo pojawiło się tych emocji, za mało było czasu na ich uświadomienie - to, co jednak wybija się na plan pierwszy to fakt, iż na razie nie byłabym w stanie znaleźć miejsca w Polsce. 

Wobec tego i jeszcze kilku innych aspektów tych kilku dni (jak zazwyczaj: najbardziej udane okazują się spotkania najmniej pewne, jakby przypadkowe, z dawno niewidzianymi osobami; najciekawsze opinie czy sugestie słyszy się od osób "drugiego stopnia", niekoniecznie zawsze od najbliższych) z ulgą powróciłam do Paryża, a potem napisałam właśnie zdanie o pęknięciu. I rzeczywiście: znajomi, z którymi się spotkałam tutaj, najczęściej wyjechali z powodu złamanego serca, niemożności znalezienia własnej drogi, zrozumienia, o co tak naprawdę im chodzi (niewłaściwe skreślić/właściwe połączyć). Zastanawiam się, skąd bierze się to podleganie schematowi (na przykład: podróż do Paryża chcącej uprawiać "poważną sztukę" młodej kobiety, nieco zbyt emocjonalnej, nieco zbyt intelektualnej, nieco zbyt egzaltowanej) - czy nie jest to Jungowska nadświadomość zbiorowa? A może po prostu karmienie się pustką, nicością, czymś, co nie istnieje? 

Paryż jest dla ludzi pękniętych może właśnie poprzez to nagromadzenie mitów, przez które sam staje się wydmuszką. Mitów obecnych wszędzie, od akordeonistów grających Piazzollę i Bacha w korytarzach metra, poprzez reklamy perfum na każdym przystanu autobusowym, aż do widoku Sekwany i wielości mostów na niej, na czele z caraxowskim Pont Neuf. 

A tymczasem w ramach polskich sentymentów od powrotu do Paryża słucham przede wszystkim Niemena.

poniedziałek, 16 września 2013

L'angoisse

Drugi moment przerażenia minął, pojawił się drugi moment euforii, który musiał zostać zmiażdżony przez rzeczywistość. Na moje szczęście rzeczywistość lubi mnie na tyle, by raczej dać motywującego kopniaka, aniżeli rozkwasić swoim butem na paryskim chodniku - polski telefon ukradziono mi w dniu, w którym kierowana niezrozumiałym imperatywem przeciągnęłam odwiedzającą mnie A. przez dość potworne centrum handlowe, znajdujące się pod Paryżem ("pod" w sensie dosłownym, dokładnie między Châtelet a Hôtel de Ville - doprawdy brzydkie są te bebechy). Z perspektywy wieczoru ta intuicja stała się już oczywistą - tak samo, jak przepisanie najważniejszych numerów telefonów. Pękła jednak pozorna bańka bezpieczeństwa, dzięki której spacery po dzielnicach brzydkich, po fragmentach dzielnic stosunkowo niemiłych nie są obwarowane żadnym niepokojem, kolejne złudzenie rozwiało się w i tak względnie delikatny sposób.

Kolejny prztyczek w nos to nagły brak noclegu na ostatniej paryskiej prostej, może to i dobrze; ostatnio wszystko szło w kierunku takim, jakby moja myśl miała moc sprawczą (Chcesz porozmawiać z kimś mądrym? Proszę bardzo; Chcesz nauczyć się gotować (jeszcze) lepiej? - Dostaniesz taką możliwość). To zresztą przekłada się na pomysły, zaczynają się budzić słowa, zaczynają się pojawiać punkty wyjścia - pytania, na jakie odpowiedź chcę spróbować znaleźć poprzez wgłębienie się w jakiś temat.

A tymczasem tęsknię za jesienią warszawską, za jesienią nieco mniej rześką niż tutejsza. Za wrześniem mniej smutnym w wyrazie, niż ten tutaj (szarego nieba nie ocieplają piękne budynki, ani z wewnątrz, ani z zewnątrz, a deszcz sprawia wrażenie, jakby docierał w najmniejsze nawet uliczki), a może po prostu za tym, czego nie ma jeszcze (października, czyli pierwszych urodzin w, bądź co bądź, zupełnej samotności, połączonych z początkiem trzeciego miesiąca pobytu tutaj) lub już.

wtorek, 10 września 2013

Drugi moment przerażenia

Przez te wszystkie kanały komunikacji, konta, esemesy, wycieka nam dusza - mówi Masłowska w wywiadzie-rzece, którą obecnie promują media, i nie mogę się z tym nie zgodzić. Ostatnio doświadczam tego na własnej skórze, spędzając wiele czasu na FB, czatując i pisząc długie wiadomości/maile z przyjaciółmi czy dobrymi znajomymi, dowiadując się o środowiskowych plotkach, wakacyjnych planach ludzi, którzy właściwie nie są dla mnie interesujący. A jednak lajkuję ich statusy zamiast spacerować nad Sekwaną, opracowywać kolejne fantastyczne zabawy dla moich podopiecznych (jeśli sądzicie, że opieka nad dziećmi - szczególnie bystrymi i o silnej osobowości - to łatwe zadanie, jesteście w błędzie), intensywnie uczyć się francuskiego i angielskiego. Dlaczego? Wirtualna rzeczywistość daje złudne poczucie bezpieczeństwa, jesteś "u siebie" na znajomych stronach, czytając znajome nienawistne komentarze, przyglądając się znajomym sprzeczkom i żartom. W ostatnim czasie odczuwam duże zmęczenie - pierwsza dawka adrenaliny, ta gwarantująca przetrwanie, właśnie się wyczerpała. Za około tydzień pojawi sie kolejna - gdy już trzeba będzie zdecydować, że naprawdę nie wracam do Polski minimum do końca bieżącego roku kalendarzowego, skazując się jeszcze na miesiąc koczowania oraz permanentnej niepewności. 

Powyższy akapit brzmi zapewne niepokojąco, ale ta sytuacja daje również wiele plusów. Zaczynają się odblokowywać we mnie słowa, splot słoneczny daje o sobie znać - pojawiają się wreszcie myśli, warte ujęcia w słowa, mało tego, mimo standardowej emocjonalności coraz częściej w międzywierszach pojawia się również lekkość. Chyba to, czego nie widać w ogóle, zawsze stanowi największy plus dobrowolnych tułaczek. 

Kolejny aspekt mojej włóczęgi: poznaję najzwyklejszy z możliwych Paryż, Paryż dzielnicy jedenastej, dwunastej, dwudziestej, nie - pierwszej, siódmej czy piątej. Niecentralne uliczki miasta, które tylko trochę jest w tych miejscach ładniejsze od Warszawy, na których wieczorami wystają miejscowi emigranci, których kultura przyzwyczaiła właśnie do bezpośrednich form kontaktu, a nie tych wysublimowanych, jak ten informacyjno-egzystencjalny blog, jaki prowadzę tak dla Was - przyjaciół - jak i dla siebie. Ten zwykły Paryż pozwala się nie wściec na potencjał tego miasta i jego mieszkańców, którzy mogliby wszystko, gdyby tylko im się chciało. Na razie odczuwam marazm wśród ludzi, wywołany dziwnym rodzajem rozleniwienia. A przecież to marazm męczył mnie w Warszawie. Okazuje się, że to albo cecha uniwersalna, albo tylko ("tylko") mój własny demon. 

sobota, 7 września 2013

Une vie

Właśnie wybił pierwszy miesiąc pobytu w Paryżu.

Mam pracę oraz widoki na jeszcze inną. Ta "inna", którą zaproponował mi ojciec rodziny, z którą pracuję, polegałaby między innymi na kontaktowaniu się z ministrami Francji, dyrektorami firm komercyjnych oraz zakładów publicznych, współtworzenie pewnej konferencji w Pinakotece. Jeżeli naprawdę się uda, jeżeli nie przestraszę się poprzeczki, jaką właściwie postawiłam sobie sama poprzez przyjazd tutaj - będzie niesamowicie. Bardziej niesamowicie, niż się spodziewałam. Oczywiście, by zrównoważyć wspaniałości - nie mam jeszcze pojęcia, gdzie będę mieszkać w październiku.

Paryżem zaczyna panować jesień, cudowny międzyczas pomiędzy latem a jesienią już minął. Światło na kamienicach zrobiło się bardziej chłodne, a same budynki wyglądają teraz surowiej. Nad Sekwaną przechadza się mniej ludzi, metro jest zatłoczone w godzinach szczytu, a około 23.00 na nocną powierzchnię wychodzą najdziwniejsze - i często naprawdę niebezpieczne, przyprawiające o gęsią skórkę - typy ludzkie, niekiedy zezwierzęcone biedą, niekiedy agresją. 

Spotykam bardzo interesujących mężczyzn. Wyłącznie mężczyzn, nie spotykam żadnych kobiet. Prócz tej najważniejszej - bo Paryż zdecydowanie jest kobietą. I to stereotypowo kapryśną. Za to widzę w przechodzących obok osobach ludzi w pewien sposób mi bliskich - czasem są to zaskakujące fantasmagorie, dawno nie pomyślane osoby, które jednak siedzą gdzieś głęboko, wychodząc na powierzchnię w nieprzewidzianych momentach.

P.S. W bieżącym tygodniu ma szansę pojawić się w "GW" mój artykuł o tutejszym Festivalu d'Automne.

niedziela, 1 września 2013

Le regard éloigné

Drugi dzień całkowitej samotności za mną, jutro - pierwszy moment wyłącznie własnej aktywności. Wiąże się to z koczowaniem, przez najbliższych 20 dni będę spać w trzech miejscach, poznawać nowych ludzi. Sytuacja jest podobna do tej sprzed roku, kiedy przez 10 miesięcy mieszkałam w 10 miejscach, u 10 osób różniących się od siebie diametralnie. A jednak jedno ich łączyło - w jakiś sposób byli dla mnie bliscy. Teraz powracam do koczowania, ale z kilkoma różnicami: swoich gospodarzy nie znam prawie w ogóle, ufam swojemu przeczuciu oraz im samym (prawda jednak jest taka, że oni bardziej ufają mi, zapraszając mnie do domów i wierząc, że nie podpalę im kuchenki); koczuję ponad 1000 km od poprzedniego koczowiska. 

Moje myśli powracają do książki (pierwsza rocznica pierwszego zdania).