czwartek, 20 marca 2014

Post mniej lakoniczny

Bilet do Warszawy kupiony; dokladnie za miesiac bede pic alkohol z co poniektorymi z Was; za piec tygodni wroce tutaj, "do siebie", i znowu pojawi sie mgla braku horyzontu. Przez najblizsze 30 dni czekaja mnie same trudne sprawy, rzeczy, przed ktorymi uciekam: podatki, zalozenie firmy, podpisywanie kontraktow, znalezienie innego miejsca do zycia, zalatwienie spraw z AT, moze z tutejszymi uczelniami. 

Musze tez oswoic sie z ironia Losu, ktory zaskakuje za kazdym razem, gdy mysle, ze podjelam jakas decyzje: niby zaangazowalam sie w prace, a tu pojawia sie K., pojawiaja sie Amerykanie, w ktorych to towarzystwie czulam sie nareszcie jak u swoich. A moze kazde srodowisko, ktore nie jest stricte francuskim, jest bardziej przyjazne? Serce kaze uciekac czym predzej do Nowego Jorku, rozum kaze zostac i potraktowac zarowno siebie, jak i Paryz, przedmiotowo: jako trudna szkole zycia i zdobywania narzedzi, by potem robic swoje.

I choc wkolo duzo jest przyjacielsko nastawionych osob, mnie meczy neurotyzm, opancerzenie, niemoznosc skupienia sie. Powinnam sie rozluznic i glebiej oddychac, w koncu wszystko wydaje sie isc w najlepsze ze stron. Ale nie potrafie. Codzienne zycie tu jest nieustannym pokonywaniem przerazenia: tego malego, dotyczacego spraw powtarzalnych (baguette miala rodzajnik un czy une?, zapytuje siebie bedac nastepna w wieczornej kolejce) i tego paralizujacego, bo dotyczacego spraw niepowtarzalnych: te smieszne dwadziescia kilka lat to moment wyboru, mniej lub bardziej rzutujacego na reszte zycia. Duzo osob wkolo - szef, niektorzy znajomi z tzw "srodowiska artystycznego", dalsi znajomi - mowia: "Musisz teraz dokonac wyboru".

A ja to pieprze, mysle, ze bez wzgledu na "wybor", dobre, uczciwe wykonywanie swojej pracy wymaga przede wszystkim spokoju i czasu. Nie sadze, bym na chwile obecna wrocila do Polski; nie sadze, bym kontynuowala probe dobicia sie do mainstreamu pola kulturalnego (mam nadzieje, A.W., ze wybaczysz mi zapozyczenie z Bourdieu). Nie mam pojecia, czy zostane przy tej pracy, ktora wykonuje - jest pozyteczna, juz wiele sie nauczylam, a moge nauczyc sie tylko wiecej. Jedyne, co wiem, to to, co naprawde chce robic. Ale na szczescie nie jest to cel wymagajacy podazania wylacznie oznakowana sciezka kolejnych osob i instytucji, ktore nie wydaja komunikatow wprost. (choc, oczywiscie, nigdy nie mow nigdy, moze za chwile powyzsze slowa w bolesny sposob zostana zrewidowane)

* * *
Coraz bardziej przekonuje sie, ze Paryz najcudowniejsze swe oblicze ukazuje z szczegolach, tworzacych ogolne poczucie sensu lub bezsensu miejsca, w jakim przychodzi nam zyc. W jednym z Montmartre'owskich second-handow procz ubran doskonalej jakosci mozna kupic rowniez ksiazki (dzisiejsza zdobycz: The Hours) oraz pocztowki z Bretanii z lat 20, winyle... Niczego ponad malych miejsc z niespodziankami mi nie potrzeba.

piątek, 7 marca 2014

Zapuszczanie korzeni

Jestem nacpana, co dzien juz od tygodnia narkotyzuje sie wiosennym Paryzem. Pamietam, jak wiele pisalam (a jeszcze wiecej myslalam) o niecheci do tego miasta - teraz zostala ona przykryta chlodnym swiatlem marca, wszechobecnym kamieniem oddajacym zimowe, i tak niewielkie, zimno, kwitnacym juz gdzieniegdzie bzem przy jednoczesnych dopiero co pojawiajacych sie pakach na drzewach. 

Wiec spaceruje poznymi wieczorami, zwiedzam Luwr samotnie, po 21, i stoje naprzeciwko Rembrandta, a wokol nie ma zywej duszy. Potem pije lampke wina i milo odpowiadam na typowy tutaj podryw kelnera. Nastepnie ide bulwarem Saint-Germain, jest juz 22, a ksiegarnia nadal dziala; rozmawiam z jedna ze sprzedawczyn, ktora okazuje sie rowniez poetka - wymieniamy sie mailami, czytam moja pierwsza ksiazke po francusku, jest pieknie.