poniedziałek, 11 sierpnia 2014

C'est la fin

Jutro wracam do Warszawy i kończy się też - na jakiś czas - bytność tego bloga. Jest mi trochę smutno - miastem nie da się nasycić "na później", nie da się go wyściskać jak przyjaciela, nabrać na zapas tanmtejszego (zabrudzonego) powietrza w płuca. Jedyne, co można zrobić, to zostawiać bezbarwne ślady stóp. Czego będzie mi brakować z Paryża:
  • duszącego zapachu owoców morza w weekendy,
  • narzekania na tycie poprzez nadmierne spożywanie bagietki i serów,
  • bycia wyrwaną z kontekstu oraz anonimowości,
  • świadomości, że oto mieszkam w mieście, w którym podczas jednej doby może się zdarzyć wszystko, co najgorsze i najlepsze, itp. itd.
  • kilkorga niesłychanie wyjątkowych osób i potencjalności, jaka zawiera się w nawiązywaniu ciągle nowych relacji,
  • względnego braku bagażu emocjonalnego,
  • spacerów, spacerów, jeszcze raz spacerów.
Czego z pewnością nie będzie mi brakować:
  • zanieczyszczenia i obsesyjnego mycia rąk po każdorazowym korzystaniu z metra,
  • permanentnego poczucia, że kontakt z Francuzami ujmowanymi jako nacją jest nieosiągalny, ich klasowości oraz coraz silniej eksponowanej frustracji,
  • beznadziejnej kawy,
  • przerażającej pustki metropolii, bo mało kto jest w stanie wytrzymać w Paryżu dłużej niż miesiąc bez wyjazdu choćby na weekend.
Bloga zostawiam głównie dla siebie, jako ogólny dowód na to, że ten rok rzeczywiście miał miejsce. Nie ukrywam, że pozostawiam go również z nadzieją, że za rok wrócę do jego pisania - w wersji ponownie paryskiej lub nowej, nowojorskiej. Do zobaczenia za chwilę.

sobota, 12 lipca 2014

Like a hobo

Wlasnie koncze przygotowania do siodmej przeprowadzki w ciagu dziesieciu miesiecy (nie uda mi sie juz przebic rekordu w postaci dziesieciu przeprowadzek na dziesiec miesiecy). Pakuje kartony do Polski. Tym razem tez dzieki uprzejmosci K. pomieszkiwac bede w samym srodku miasta, dwa kroki od pierwszego miejsca, w ktorym mieszkalam juz pracujac. Pewne obszary Paryza zostaly juz opanowane wylacznie przez turystow - wyrozniaja sie glownie Amerykanie i Azjaci, Rosjanie nagle gdzies znikneli. Wieczory, szczegolnie po 21 pozwalaja jednak na nieprzepychanie sie miedzy tlumami, a wilgoc Sekwany znacznie uprzyjemnia cieplo, bijace od budynkow. 

Moje mysli plyna juz coraz bardziej ku Warszawie, ale najpierw czeka mnie powrot do niej. Nie wiem jeszcze, jaki: czy bedzie to samotny autostop Paryz-Antibes-Turyn-Werona-Wieden-Warszawa (wszyscy, ktorzy slysza o tym pomysle bardzo skutecznie probuja mnie do tego zniechecic), czy Paryz-Bruksela-Berlin-Warszawa, a moze uda mi sie zlapac podroz samochodem Paryz-Krakow, a potem spedze 4 dni na tatrzanskich polanach? To juz za trzy tygodnie, a ja ciagle nie wiem i zupelnie mnie to nie martwi. 

czwartek, 29 maja 2014

Time after time

Sama nie spodziewalam sie naglego zwrotu akcji w postaci decyzji o powrocie do Polski na przyszly rok; de facto jednak zaliczylam hermeneutyczne kolo (w koncu taki wlasnie byl plan). Koszmary minely jak reka odjal, a widelki miedzyczasu, w ktorym znajdowac sie bede przez najblizsze dwa miesiace sa wyjatkowo przyjemna perspektywa.

Dzis, po bodaj jednym z najszczesliwszych wieczorow w Paryzu, odkad tylko sie tu pojawilam (nauka francuskiego z przyjacielem; oczekiwanie do 22 na zachod slonca miedzy Tuilieries a Luwrem; spacer po tutejszych mostach. Idealne poczucie rownowagi miedzy znanym i nieznanym) zrozumialam, czego najbardziej brakuje mi w tym miescie. Chodzi o wiatr i powietrze. Powietrze jest tu tak zanieczyszczone, ze miesiace nie pachna. Tesknie za warszawskimi zapachami nie dlatego, ze sa warszawskie - brakuje mi po prostu zapachu drzew, zapachu wiatru, kolejnych zmieniajacych sie miesiecy. Jedyne, co moge tu poczuc, to zapach spalonego plastiku w metrze, perfumy ludzi wychodzacych z drogich sklepow przy St. Honoré, nieprzyjemny zapach bezdomnych. Od dwoch tygodni unosi sie nad miastem ta sama, mleczna kopula z chmur, przecinana niekiedy anemicznym deszczem. Dzis wreszcie bylo inaczej, chmury rozwarstwily sie i tworzyly pole szaro-rozowej kapusty, a nad nami, siedzacymi w pustym centrum Paryza lataly jaskolki.

W zasadzie moge jeszcze wszystko odkrecic, sytuacje w pracy spokojnie da sie zmienic (szczegolnie, ze chce z nami wspolpracowac agenda Komisji Europejskiej). Powrot ten wydaje mi sie jednak dobrym pomyslem. Prawda? 

czwartek, 22 maja 2014

Out of

Dobra wiadomosc: wyglada na to, ze mam gdzie mieszkac do polowy lipca. Dobra wiadomosc nr 2: rozpoczelam swoj pierwszy w zyciu kurs francuskiego, i to poczawszy od poziomu B1. Dobra wiadomosc nr 3: mam juz numer opieki socjalnej, czyli jesli uderzy mnie tu piorun, moja rodzina nie bedzie musiala placic 60 000€ za pobyt w szpitalu. Zla wiadomosc: mozliwe, ze bede musiala poszukac nowej pracy.

I choc ostatnio jestem tu szczesliwa, jak chyba jeszcze nigdy wczesniej, tak tez czuje sie najmniej pewnie od czasu przyjazdu. Sprawy, zamiast sie rozjasniac, raczej sie zaciemniaja, problemy z komunikacja nie wynikaja z jego niefajnosci - juz predzej z moich bledow, powodowanych nieufnoscia wobec samej siebie, duzym zmeczeniem psychiki i ciaglym staniem w rozkroku. Ten rozkrok nie dotyczy sprawy powrotu do Polski, naprawde chce tu zostac. Chodzi o proby pogodzenia pracy, nauki jezykow, nauki wlasnej oraz pisania (a warto byloby miec jeszcze zycie...).

Mam nadzieje, ze ten pat rozwiaze sie w ciagu najblizszego miesiaca.

czwartek, 8 maja 2014

It's never over

Od 1 czerwca znowu rozpoczne wloczege po czyichs mieszkaniach, tym razem na okolo dwa tygodnie. Moja dotychczasowa przestrzen zyciowa zaczela robic sobie we mnie przestrzen dla depresji, wiec czym predzej musze stad uciec. Wczoraj musialam wpasc na herbatke informacyjna do wlascicieli. Trzymalam sie dzielnie do momentu, w ktorym pieprzony buddysta (co za przyklad na to, jak mozna komus obrzydzic najblizsza dotad filozofie!) zaczal rozwodzic sie nad tym, jak to ukrainska rewolucje sponsoruja Amerykanie, tak samo, jak wczesniej sponsorowali te w Libii, Syrii i jeszcze kilku innych miejscach. Dodal jeszcze, caly napuszony, ze za kazdym razem, gdy sie modli swoim naaaah-mo-reeenge-khoo, modli sie o jak najdluzsze zycie Wladimira Putina.

Niestety nie wystarczylo mi milosierdzia na tyle, by nie pomyslec o nim zle.

Nie dziwnym jest wiec, ze gdy od nich wyszlam, poczulam ogromna ulge. Mimo wizji tulania sie i wielkiego znaku zapytania, jakim jest czas od wrzesnia (sierpien spedzam w Polsce, jesli ktos mialby pokoj do odstapienia...), jestem tym mniej przestraszona niz bylam tuz po powrocie. Wpadanie w paryski brud i zanieczyszczenie powietrza boli bardziej, niz polska negatywna energia. 

Kierunki studiow do aplikacji za rok juz wybrane, od poniedzialku zaczynam miesieczny kurs francuskiego (wreszcie!). W ciagu najblizszych 12 miesiecy musze tylko: pracowac na pelen etat, doprowadzic do perfekcji dwa jezyki, napisac prace o Derridzie i zdac egzaminy, pisac, zyc. Musi sie jednak udac, nie ma wyjscia. Szczegolnie, ze ludzie, jakich ostatnio poznaje, sa (az boje sie to napisac!) dosc fantastyczni. 

Niemniej jednak, wizyty w Paryzu w lipcu mile widziane!

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Ulica jednokierunkowa

Paryz przywital mnie deszczem, na szczescie mniejszym niz ten dostany na pozegnanie od Warszawy. Kiedy jechalam metrem z Gare du Nord do Château Rouge, zastanawialam sie, co wlasciwie czuje, i chyba bylo najblizej mi do pogodnego oczekiwania na tone pracy i spraw do zalatwienia, jakie tylko zwala sie na plecy po moim powrocie. Jak napisalam, tak sie stalo: przyszla kupa listow, dotyczacych mojego auto-entreprise. Czas na zakupienie teczki, na ktorej napisane bedzie "firma".

Tydzien w Warszawie byl cudownie konstruktywny. Chociaz trudno nie oprzec sie tworzeniu zwartej, ustrukturyzowanej narracji wlasnego zycia, gdy sie je opowiada po raz pietnasty, to co najmniej kilka ze spotkan cos zmienilo: podkreslilo, podwazylo, potwierdzilo. To juz moment, w ktorym relacje sie rewiduja. Patrzymy wzajemnie na swoje zmiany i albo przestajemy sie dogadywac, albo wprost przeciwnie - dopiero zaczynamy, bo odkrywa sie jakas inna plaszczyzna porozumienia. Takimi plaszczyznami sa na przyklad dzielenie sie cisza, lub wprost przeciwnie - nieporownywalna do wczesniejszych spotkan komunikatywnosc. Wiekszosc zwiazkow ewoluuje w strony, ktorych istnienia nie podejrzewalam (sa one zazwyczaj dobre). 

Sama Warszawa potwierdza po raz wtory, jak swietnym miejscem do zycia jest. Paryz to okrutna metropolia, a wczoraj kolejny tego aspekt pokazali mi P. oraz J., ktorzy uswiadomili mi istnienie placu pelnego prostytutek przy Belleville. Ta coraz bardziej modna dzielnica wydaje sie bardziej spokojna niz moja, bo przewazaja w niej Azjaci, nie obywatele Bliskiego Wschodu; to jednak tylko powierzchnia, na ktorej probujemy wytworzyc kruche poczucie bezpieczenstwa oparte na stereotypie. Niewidzialna reka czarnego rynku zarabia kolosalne pieniadze na nierzadzie, ktore po bruku 20ème leje sie strumieniami.

Pewnie odebralabym to silniej, gdyby nie fakt, ze wszystko bylo mi jakby troche bardziej obojetne. Okazuje sie, ze przez najblizszych kilka (co najmniej) tygodni stane sie przedstawicielka ruchu straight edge... Przy najblizszej okazji na zywo zapytajcie mnie o ostatni wieczor, a otrzymacie niezla anegdote z marihuanowym dymem w tle.

Tymczasem, chociaz tesknie za Wami okrutnie, to jestem szczesliwa dzieki jakiemus rodzajowi wewnetrznego spokoju.

środa, 2 kwietnia 2014

Wiosna w Paryzu

Wiosna w Paryzu ukrywa sie pod pollution i godzinami szczytu. Sezonu nadsekwanskiego jeszcze nie otworzylam, bo na razie przemieszczam sie tylko z jednego miejsca pracy na drugie; lista rzeczy do zrobienia przed wyjazdem do Polski systematycznie sie skraca, stany paniki, podczas ktorych trzeba bylo szybko wysiadac z metra, minely. Moim marzeniem jest teraz spedzic sierpien w jakims malym miasteczku w polnocnych Wloszech, wynajac pokoj u podnoza Alp, oczywiscie pracowac, ale przede wszystkim spacerowac i czytac. 

Wiosna w Paryzu jest powodem, dla ktorego warto mieszkac w tym miescie: juz miesiac temu swiatlo ponownie sie zmienilo, budynki inaczej odpowiadaja na jego wolanie. Miasto otwiera sie i staje bardziej dostepne wzrokowi, nieprzyjemne nie sa nawet te najmniej przyjemne okolice. Wiosna sprawia, ze Paryz mozna wziac z przymruzeniem oka.

Ale poza okolicami godziny siodmej czy osmej rano nie ma tu tej rzeskosci, ktorej skojarzenie utrwalio mi sie w zwiazku z wiosna w Warszawie. Jest tylko glosniej. To wlasnie wiosna podkresla brak potencjalu tego miasta, a potencjal Warszawy jako jej glowna ceche: nijak sie oczywiscie to ma do szans indywidualnych (tych, dla odmiany, az zbyt wiele). Warszawa, ta szara Warszawa, ktorej wspomnienie sprzed roku - polmetrowych zasp, sniezycy w wielka niedziele, niekonczacego sie oczekiwania - przyprawia o dreszcz, jest jednak szalenie podniecajaca i inspirujaca. 

Nabokov musial pisac o Paryzu, Paryzu, ktory byl jeszcze 70 lat temu tym, czym Warszawa musi byc teraz.

czwartek, 20 marca 2014

Post mniej lakoniczny

Bilet do Warszawy kupiony; dokladnie za miesiac bede pic alkohol z co poniektorymi z Was; za piec tygodni wroce tutaj, "do siebie", i znowu pojawi sie mgla braku horyzontu. Przez najblizsze 30 dni czekaja mnie same trudne sprawy, rzeczy, przed ktorymi uciekam: podatki, zalozenie firmy, podpisywanie kontraktow, znalezienie innego miejsca do zycia, zalatwienie spraw z AT, moze z tutejszymi uczelniami. 

Musze tez oswoic sie z ironia Losu, ktory zaskakuje za kazdym razem, gdy mysle, ze podjelam jakas decyzje: niby zaangazowalam sie w prace, a tu pojawia sie K., pojawiaja sie Amerykanie, w ktorych to towarzystwie czulam sie nareszcie jak u swoich. A moze kazde srodowisko, ktore nie jest stricte francuskim, jest bardziej przyjazne? Serce kaze uciekac czym predzej do Nowego Jorku, rozum kaze zostac i potraktowac zarowno siebie, jak i Paryz, przedmiotowo: jako trudna szkole zycia i zdobywania narzedzi, by potem robic swoje.

I choc wkolo duzo jest przyjacielsko nastawionych osob, mnie meczy neurotyzm, opancerzenie, niemoznosc skupienia sie. Powinnam sie rozluznic i glebiej oddychac, w koncu wszystko wydaje sie isc w najlepsze ze stron. Ale nie potrafie. Codzienne zycie tu jest nieustannym pokonywaniem przerazenia: tego malego, dotyczacego spraw powtarzalnych (baguette miala rodzajnik un czy une?, zapytuje siebie bedac nastepna w wieczornej kolejce) i tego paralizujacego, bo dotyczacego spraw niepowtarzalnych: te smieszne dwadziescia kilka lat to moment wyboru, mniej lub bardziej rzutujacego na reszte zycia. Duzo osob wkolo - szef, niektorzy znajomi z tzw "srodowiska artystycznego", dalsi znajomi - mowia: "Musisz teraz dokonac wyboru".

A ja to pieprze, mysle, ze bez wzgledu na "wybor", dobre, uczciwe wykonywanie swojej pracy wymaga przede wszystkim spokoju i czasu. Nie sadze, bym na chwile obecna wrocila do Polski; nie sadze, bym kontynuowala probe dobicia sie do mainstreamu pola kulturalnego (mam nadzieje, A.W., ze wybaczysz mi zapozyczenie z Bourdieu). Nie mam pojecia, czy zostane przy tej pracy, ktora wykonuje - jest pozyteczna, juz wiele sie nauczylam, a moge nauczyc sie tylko wiecej. Jedyne, co wiem, to to, co naprawde chce robic. Ale na szczescie nie jest to cel wymagajacy podazania wylacznie oznakowana sciezka kolejnych osob i instytucji, ktore nie wydaja komunikatow wprost. (choc, oczywiscie, nigdy nie mow nigdy, moze za chwile powyzsze slowa w bolesny sposob zostana zrewidowane)

* * *
Coraz bardziej przekonuje sie, ze Paryz najcudowniejsze swe oblicze ukazuje z szczegolach, tworzacych ogolne poczucie sensu lub bezsensu miejsca, w jakim przychodzi nam zyc. W jednym z Montmartre'owskich second-handow procz ubran doskonalej jakosci mozna kupic rowniez ksiazki (dzisiejsza zdobycz: The Hours) oraz pocztowki z Bretanii z lat 20, winyle... Niczego ponad malych miejsc z niespodziankami mi nie potrzeba.

piątek, 7 marca 2014

Zapuszczanie korzeni

Jestem nacpana, co dzien juz od tygodnia narkotyzuje sie wiosennym Paryzem. Pamietam, jak wiele pisalam (a jeszcze wiecej myslalam) o niecheci do tego miasta - teraz zostala ona przykryta chlodnym swiatlem marca, wszechobecnym kamieniem oddajacym zimowe, i tak niewielkie, zimno, kwitnacym juz gdzieniegdzie bzem przy jednoczesnych dopiero co pojawiajacych sie pakach na drzewach. 

Wiec spaceruje poznymi wieczorami, zwiedzam Luwr samotnie, po 21, i stoje naprzeciwko Rembrandta, a wokol nie ma zywej duszy. Potem pije lampke wina i milo odpowiadam na typowy tutaj podryw kelnera. Nastepnie ide bulwarem Saint-Germain, jest juz 22, a ksiegarnia nadal dziala; rozmawiam z jedna ze sprzedawczyn, ktora okazuje sie rowniez poetka - wymieniamy sie mailami, czytam moja pierwsza ksiazke po francusku, jest pieknie.

czwartek, 27 lutego 2014

Tyranie wyboru

Niepostrzezenie dzieje sie tak wiele, dnie mijaja tak szybko, ze nie sposob nawet tego usystematyzowac. Przypominam sobie to co wtorek, stojac na przejsciu dla pieszych przy Les Sablons: bywam tam tylko raz w tygodniu, a wydaje sie, jakby co dzien. Pisaniu nie pomaga fakt, ze jeden absurd zastepuje drugi, ostatnio one gromadza sie wokol mnie, jakbym byla magnesem. Tym magnesem jest chyba szczegolny rodzaj bezradnosci/niezdarnosci, stanowiacy w momentach metamorfozy glowna ceche mej osobowosci - pewnie stad pojawienie sie kelnera-psychopaty, namolnego quasi-ucznia (mialam go uczyc polskiego...), a wreszcie - druga kradziez telefonu w ciagu 6 miesiecy.

Tymczasem jednak - choc cos krzyczy w srodku "wracaj czym predzej do domu!" - wszystko wskazuje na to, ze zostane w Paryzu. Na obecnym etapie sprawy maja sie nastepujaco: w polowie kwietnia wpadam do Polski, by zarejestrowac wlasna dzialalnosc gospodarcza, ktora bedzie realizowac zlecenia dwoch paryskich firm. W najgorszym razie stacjonowac tu bede do konca wakacji; w najlepszym... Nie wiem. Tym bardziej, ze pojawiaja sie zaowalowane lub nie oferty (wspol)pracy z Warszawy i Krakowa. Dobrze jednak byloby wrocic do Polski z rzeczywistymi umiejetnosciami, a nie tylko ladnymi wizytowkami.

piątek, 31 stycznia 2014

Punkt 2.0.

Za tydzien minie szesc miesiecy, odkad pojawilam sie w Paryzu. Wtedy kierowana 'slepa' wiara w powodzenie i jasnymi planami; dzis w jakims sensie madrzejsza, w jakims sensie mniej zagubiona, w jakims - duzo bardziej. Chyba tak wyglada po prostu wolnosc, kiedy nie musisz martwic sie o egzystencje w sensie fizjologicznym, za to zastanawiasz sie glownie nad swoja egzystencja.

Przyznac jednak musze, ze to pol roku nie ma znaczenia o tyle, ze dopiero od kilku dni czuje sie na swoim miejscu. Punkt zero przydarzyl sie ponownie, czuje, ze jestem w swoim czasie i na swoim miejscu, choc nie wiem, co one przyniosa; przestaje tworzyc sobie strefe pozornego komfortu i na nowo zaczynam blakac sie po nieznanym. A nieznane w Paryzu sklada sie z:
  • niezliczonych sciezynek i restauracyjek Montmartre'u sprawiajacych, ze wieczorne powroty do siebie przemieniaja sie w przygode;
  • zimowo-niezimowej pogody, utrzymujacego sie przez kilka dni deszczu i czestej mgly, tak roznej od doswiadczen z ostatnich warszawskich zim, pelnych czerni asfaltu, bieli sniegu, a potem - szarosci blota;
  • pisania pierwszych listow od osmiu lub dziesieciu lat;
  • samotnego picia wina po dlugim czasie abstynencji i traktowanie tego jako najlepszy sposob na spedzenie piatkowego wieczou;
  • namacalnego doswiadczania czasu, przypominania snow starszych i nowszych.


Chce tu zostac, chce zostac na co najmniej rok, chociaz sprawy i rzeczy zaczynaja sie nieco komplikowac; mam nadzieje jednak, ze to, co zalezne ode mnie, da sie zrealizowac, a co nie - okaze sie ostatecznie pojsc wlasciwym torem.


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Paryż ironiczno-anegdotyczny

Ostatnio przypominają mi się pewne drobne szczegóły z całego pobytu w Paryżu, które warto zebrać w całość. Stanie się ona co prawda nieprawdopodobna, gdyby nie fakt, że ilość absurdu w moim zyciu z pewnością dałoby się ubrać w stałą o ładnej nazwie i tajemniczym symbolu, choć A. nazywa to po prostu "nieprzypadkowymi przypadkami". Całkiem słusznie.

Takim przypadkiem był na przykład pierwszy wrześniowy czwartek, piąty dzień mojego samotnego pobytu tutaj - poszłam na drinka z kilkoma nowo poznanymi osobami, siedzieliśmy na tarasie kawiarni na końcu Musee de la Architecture przy Trocadéro; wychodząc poczułam coś lepkiego na głowie i sukience, tak, zgadliście, naprzeciwko Wieży Eiffela, z odległości kilkuset metrów to właśnie mnie - zamiast co najmniej kilkudziesięciu osób - obrał sobie za cel jakiś ptaszor (których i tak jest tu mniej niż szczurów, stanowiących ponoć trzykrotność mieszkańców jakże pięknego miasta nad Sekwaną). 

Całe poszukiwanie miejsca do życia, jak już wspominałam, stanowi jedną anegdotę, bardziej jednak smutną niż zabawną; fakt jest jednak faktem - właścicielami mojego mieszkaniopokoju są buddyści, usilnie próbujący pozyskać moją duszę dla na rzecz ich bractwa, śpiewającego co niedzielę mantrę naaaah-moo-renghekyo (byłam, widziałam, uczestniczyłam). Przez ostatni miesiąc nieco się wycofali, zapewne z powodu mojej wyjątkowej asertywności i kolejnego odrzucania coraz to nowych zaproszeń (oraz przerwy świątecznej). Dziś jednak, gdy poprosiłam o drobną naprawę u siebie, nieopatrznie pochwaliłam się uprawianiem joggingu, co ochoczo podjął właściciel. Myślę, że w ramach podnoszenia stopnia swojej asertywności po prostu ucieknę mu podczas biegania i wymówię się swoją doskonałą kondycją.

Ranking moich anegdot wygrywa jednak - jak się okazało - niedoszły podryw w kinowej toalecie, notabene po koszmarnym moim zdaniem filmie Małgośki Sz. Będąc następną w kolejce zaczęłam rozmawiać z moją sąsiadką z rzędu - bardzo ładną, uroczo stereotypową Francuzką, która stwierdziła, że film "W imię" bardzo ją dotknął (-10 punktów do atrakcyjności); moja opinia wypowiadana łamanym francuskim interesowała ją, a z niej przeszła na temat mojej osoby i... już prawie wręczyłam jej swoją wizytówkę, gdyby nie to, że: a. była to toaleta, b. nie mówię po francusku, c. jestem tu z byłą dziewczyną, d. to wszystko wydaje mi się odrobinę śmieszne.

czwartek, 2 stycznia 2014

Poszerzenie pola walki

I oto zaczął się trzeci etap mojego pobytu w Paryżu - ten najtrudniejszy, bo bezterminowy. Pobyt w Warszawie był fantastyczny i zdaję sobie sprawę, że wyglądał właśnie w ten sposób z powodu mojego zakotwiczenia we Francji: umiejętność utworzenia życia od podstaw dała pewność samej siebie, odległość daje sporo dystansu oraz wiedzę, z kim i dlaczego chcę utrzymywać kontakt (i czy te same osoby chcą utrzymywać kontakt ze mną); tym ważniejsza wtedy staje się intensywność wymiany emocji, idei i myśli. Spotkania pojedyncze i grupowe, odbyte jak i te niezaistniałe, w miejscach starych i nowych - wszystko pozwoliło stanąć z boku paryskiego życia i umieścić samą siebie w narracji ostatnich kilku miesięcy, zmierzyć zyski i straty, ocenić przyszłość.

Następny przystanek znajduje się za oceanem. Z Paryża jest do niego bliżej, więc - o ile okoliczności będą sprzyjające - powinnam tu zostać (z czego bardzo cieszy się mój szef). Tęsknota jednak za tymi, którzy czytają te słowa, już doskwiera, a po wyjeździe przyjaciół będzie doskwierać przez jakiś czas jeszcze bardziej. Nowy rok przyniósł nowe znajomości, entuzjazm walczy ze strachem, a efektem ogólnego zamieszania ostatnich dni jest szczególny rodzaj niepokoju. Nie mogę odnaleźć się na ulicach Paryża, znam to miasto całkiem nieźle, a pozapominałam w tydzień "swoje" ścieżki, z przebywającymi tu M. i K. zgubiłam drogę do jednego z ulubionych miejsc; trudno powiedzieć, bym tu istniała, bo moja głowa jest zupełnie gdzie indziej. I sama chciałabym wiedzieć gdzie, choć może po prostu to etap przyzwyczajania się do myśli, że to-chyba-już-jest-mój-dom, chociaż nie przynależę ani do Warszawy (juz), ani do Paryża (i to się raczej nie stanie). Pole walki znacznie się poszerzyło, ale nie widzę jego horyzontu - ten wymarzony majaczy za mgłą, bo trudno w niego uwierzyć, na razie trzeba robić swoje.

A tymczasem, w ramach prób bycia tu i teraz przyglądam się dłoniom obcych ludzi, siedzących obok mnie w muzeach; zagaduję innych, którzy wydają się być w porządku; nabieram swoistej bezczelności w nawiązywaniu kontaktu z tymi, których mam ochotę poznać. Czasu jest tak mało.