Sama nie spodziewalam sie naglego zwrotu akcji w postaci decyzji o powrocie do Polski na przyszly rok; de facto jednak zaliczylam hermeneutyczne kolo (w koncu taki wlasnie byl plan). Koszmary minely jak reka odjal, a widelki miedzyczasu, w ktorym znajdowac sie bede przez najblizsze dwa miesiace sa wyjatkowo przyjemna perspektywa.
Dzis, po bodaj jednym z najszczesliwszych wieczorow w Paryzu, odkad tylko sie tu pojawilam (nauka francuskiego z przyjacielem; oczekiwanie do 22 na zachod slonca miedzy Tuilieries a Luwrem; spacer po tutejszych mostach. Idealne poczucie rownowagi miedzy znanym i nieznanym) zrozumialam, czego najbardziej brakuje mi w tym miescie. Chodzi o wiatr i powietrze. Powietrze jest tu tak zanieczyszczone, ze miesiace nie pachna. Tesknie za warszawskimi zapachami nie dlatego, ze sa warszawskie - brakuje mi po prostu zapachu drzew, zapachu wiatru, kolejnych zmieniajacych sie miesiecy. Jedyne, co moge tu poczuc, to zapach spalonego plastiku w metrze, perfumy ludzi wychodzacych z drogich sklepow przy St. Honoré, nieprzyjemny zapach bezdomnych. Od dwoch tygodni unosi sie nad miastem ta sama, mleczna kopula z chmur, przecinana niekiedy anemicznym deszczem. Dzis wreszcie bylo inaczej, chmury rozwarstwily sie i tworzyly pole szaro-rozowej kapusty, a nad nami, siedzacymi w pustym centrum Paryza lataly jaskolki.
W zasadzie moge jeszcze wszystko odkrecic, sytuacje w pracy spokojnie da sie zmienic (szczegolnie, ze chce z nami wspolpracowac agenda Komisji Europejskiej). Powrot ten wydaje mi sie jednak dobrym pomyslem. Prawda?