Czas skończyć z Paryżem zmysłowym, a moment jest na to dobry – za tydzień jedyne, czym będę zajęta, to pakowanie plecaka na przyjazd do Warszawy. Mam nadzieję, że do tego czasu pogoda pozostanie taką, jaką miałam okazję podziwiać przez ostatnich kilka dni; surowe słońce świeciło swoim słabym światłem na bezchmurnym od świtu niebie. Wyjątkiem było jedynie dzisiejsze popołudnie: najpierw mgliste, potem deszczowe. Mgła przypominała raczej pajęczynę bieli, która – szczególnie jesienią – potrafi rozpościerać się między drzewami w lesie, zmieniając je w groźne obiekty; paryska mgła oplatała budynki i skwer obok Cinémathèque Française.
Wzrok zostawiłam na koniec, bo najtrudniej opisać najoczywistsze; tę haussmanowską precyzję ulic i kamienic, do której niezmiernie szybko można się przyzwyczaić. Niekiedy jedynie odzywa się we mnie polska mentalność, narzekająca w wewnętrznym monologu: tak tu pięknie, tak estetycznie, że aż prosi się, aby coś rozpieprzyć. Na szczęście (?), w Paryżu istnieje równie wiele miejsc szpetnych, jak pięknych – nie tyle jednak chodzi o budownictwo, co o przerażające zaniedbanie. Brud i śmieci obecne są tu prawie na każdym kroku (a po doświadczeniu przesiadki z jednej linii metra w drugą na Châtelet pijaczków w warszawskich środkach komunikacji traktować można jako przyjemnie pachnących i dobrze wychowanych panów).
Kolejnym aspektem wzrokowego Paryża jest konieczność konfrontacji z mitem tego miasta jako miasta mody. Hm, nie. Francuzki – czym jestem bardzo zawiedziona – nie są niedbałe w swojej elegancji, są (generalizując, oczywiście) tylko niedbałe. Zdecydowanie stawiają na wygodę i nawet o tej porze roku częściej widuję kobiety w Nike'ach, aniżeli w butach na obcasie. Dużo prościej można napotkać doskonale ubranego, bardzo przystojnego mężczyznę w przedziale wiekowym 25-45. Polacy mogliby się wiele nauczyć od Francuzów, natomiast Polki są i ładniejsze, i przykładające większą uwagę do stylu – mimo braku sklepów takich, jak ACP, Zadig&Voltaire, The Kooples, nie wspominając o Comptoir de cotonniers oraz zawartości galerii La Fayette czy butików przy rue Saint-Honoré...
Co jednak stanowi bardzo miłą odmianę – praktycznie nie istnieje tu zjawisko dresiarstwa, a hipsterzy, jeśli już funkcjonują, to w obrębie kilku tylko ulic 2ème arrondissement. A i tak hipsterstwo wygląda tu inaczej, skontaminowało się ze świetnymi, niewielkimi i przytulnymi restauracjami, które sąsiadują z rzemieślnikami (papeteria, fotograf kolodionowy(!), stolarz robiący zabawki, którego można podglądać przez szybę w pasażu w pobliżu Étienne Marcel).
Przechodząc przez centralne dzielnice Paryża, jest co oglądać; nie sposób jednak odpędzić się od myśli, że już nie jest to nawet konsumpcjonizm, ale dziwny, bliżej nieokreślony stan po. Kto kupuje te wszystkie piękne rzeczy w równie pięknych sklepach? Czy nie stały się one bardziej wysublimowaną częścią turystyki? A może odpowiedzi nie są ważne, skoro tylu osobom odpowiada ten styl życia – od wystawy do wystawy, od metki do metki. Boję się tym zarazić, a w Paryżu jest to dość proste. Szczególnie w momencie, w którym – to coraz bardziej możliwe – zdobycie pieniędzy wystarczających na wydawanie ich na te przedmioty wydaje się być kwestią czasu. Ale to inna historia, do opowiedzenia na żywo.
Do zobaczenia za tydzień!