poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Ulica jednokierunkowa

Paryz przywital mnie deszczem, na szczescie mniejszym niz ten dostany na pozegnanie od Warszawy. Kiedy jechalam metrem z Gare du Nord do Château Rouge, zastanawialam sie, co wlasciwie czuje, i chyba bylo najblizej mi do pogodnego oczekiwania na tone pracy i spraw do zalatwienia, jakie tylko zwala sie na plecy po moim powrocie. Jak napisalam, tak sie stalo: przyszla kupa listow, dotyczacych mojego auto-entreprise. Czas na zakupienie teczki, na ktorej napisane bedzie "firma".

Tydzien w Warszawie byl cudownie konstruktywny. Chociaz trudno nie oprzec sie tworzeniu zwartej, ustrukturyzowanej narracji wlasnego zycia, gdy sie je opowiada po raz pietnasty, to co najmniej kilka ze spotkan cos zmienilo: podkreslilo, podwazylo, potwierdzilo. To juz moment, w ktorym relacje sie rewiduja. Patrzymy wzajemnie na swoje zmiany i albo przestajemy sie dogadywac, albo wprost przeciwnie - dopiero zaczynamy, bo odkrywa sie jakas inna plaszczyzna porozumienia. Takimi plaszczyznami sa na przyklad dzielenie sie cisza, lub wprost przeciwnie - nieporownywalna do wczesniejszych spotkan komunikatywnosc. Wiekszosc zwiazkow ewoluuje w strony, ktorych istnienia nie podejrzewalam (sa one zazwyczaj dobre). 

Sama Warszawa potwierdza po raz wtory, jak swietnym miejscem do zycia jest. Paryz to okrutna metropolia, a wczoraj kolejny tego aspekt pokazali mi P. oraz J., ktorzy uswiadomili mi istnienie placu pelnego prostytutek przy Belleville. Ta coraz bardziej modna dzielnica wydaje sie bardziej spokojna niz moja, bo przewazaja w niej Azjaci, nie obywatele Bliskiego Wschodu; to jednak tylko powierzchnia, na ktorej probujemy wytworzyc kruche poczucie bezpieczenstwa oparte na stereotypie. Niewidzialna reka czarnego rynku zarabia kolosalne pieniadze na nierzadzie, ktore po bruku 20ème leje sie strumieniami.

Pewnie odebralabym to silniej, gdyby nie fakt, ze wszystko bylo mi jakby troche bardziej obojetne. Okazuje sie, ze przez najblizszych kilka (co najmniej) tygodni stane sie przedstawicielka ruchu straight edge... Przy najblizszej okazji na zywo zapytajcie mnie o ostatni wieczor, a otrzymacie niezla anegdote z marihuanowym dymem w tle.

Tymczasem, chociaz tesknie za Wami okrutnie, to jestem szczesliwa dzieki jakiemus rodzajowi wewnetrznego spokoju.

środa, 2 kwietnia 2014

Wiosna w Paryzu

Wiosna w Paryzu ukrywa sie pod pollution i godzinami szczytu. Sezonu nadsekwanskiego jeszcze nie otworzylam, bo na razie przemieszczam sie tylko z jednego miejsca pracy na drugie; lista rzeczy do zrobienia przed wyjazdem do Polski systematycznie sie skraca, stany paniki, podczas ktorych trzeba bylo szybko wysiadac z metra, minely. Moim marzeniem jest teraz spedzic sierpien w jakims malym miasteczku w polnocnych Wloszech, wynajac pokoj u podnoza Alp, oczywiscie pracowac, ale przede wszystkim spacerowac i czytac. 

Wiosna w Paryzu jest powodem, dla ktorego warto mieszkac w tym miescie: juz miesiac temu swiatlo ponownie sie zmienilo, budynki inaczej odpowiadaja na jego wolanie. Miasto otwiera sie i staje bardziej dostepne wzrokowi, nieprzyjemne nie sa nawet te najmniej przyjemne okolice. Wiosna sprawia, ze Paryz mozna wziac z przymruzeniem oka.

Ale poza okolicami godziny siodmej czy osmej rano nie ma tu tej rzeskosci, ktorej skojarzenie utrwalio mi sie w zwiazku z wiosna w Warszawie. Jest tylko glosniej. To wlasnie wiosna podkresla brak potencjalu tego miasta, a potencjal Warszawy jako jej glowna ceche: nijak sie oczywiscie to ma do szans indywidualnych (tych, dla odmiany, az zbyt wiele). Warszawa, ta szara Warszawa, ktorej wspomnienie sprzed roku - polmetrowych zasp, sniezycy w wielka niedziele, niekonczacego sie oczekiwania - przyprawia o dreszcz, jest jednak szalenie podniecajaca i inspirujaca. 

Nabokov musial pisac o Paryzu, Paryzu, ktory byl jeszcze 70 lat temu tym, czym Warszawa musi byc teraz.