piątek, 31 stycznia 2014

Punkt 2.0.

Za tydzien minie szesc miesiecy, odkad pojawilam sie w Paryzu. Wtedy kierowana 'slepa' wiara w powodzenie i jasnymi planami; dzis w jakims sensie madrzejsza, w jakims sensie mniej zagubiona, w jakims - duzo bardziej. Chyba tak wyglada po prostu wolnosc, kiedy nie musisz martwic sie o egzystencje w sensie fizjologicznym, za to zastanawiasz sie glownie nad swoja egzystencja.

Przyznac jednak musze, ze to pol roku nie ma znaczenia o tyle, ze dopiero od kilku dni czuje sie na swoim miejscu. Punkt zero przydarzyl sie ponownie, czuje, ze jestem w swoim czasie i na swoim miejscu, choc nie wiem, co one przyniosa; przestaje tworzyc sobie strefe pozornego komfortu i na nowo zaczynam blakac sie po nieznanym. A nieznane w Paryzu sklada sie z:
  • niezliczonych sciezynek i restauracyjek Montmartre'u sprawiajacych, ze wieczorne powroty do siebie przemieniaja sie w przygode;
  • zimowo-niezimowej pogody, utrzymujacego sie przez kilka dni deszczu i czestej mgly, tak roznej od doswiadczen z ostatnich warszawskich zim, pelnych czerni asfaltu, bieli sniegu, a potem - szarosci blota;
  • pisania pierwszych listow od osmiu lub dziesieciu lat;
  • samotnego picia wina po dlugim czasie abstynencji i traktowanie tego jako najlepszy sposob na spedzenie piatkowego wieczou;
  • namacalnego doswiadczania czasu, przypominania snow starszych i nowszych.


Chce tu zostac, chce zostac na co najmniej rok, chociaz sprawy i rzeczy zaczynaja sie nieco komplikowac; mam nadzieje jednak, ze to, co zalezne ode mnie, da sie zrealizowac, a co nie - okaze sie ostatecznie pojsc wlasciwym torem.


poniedziałek, 13 stycznia 2014

Paryż ironiczno-anegdotyczny

Ostatnio przypominają mi się pewne drobne szczegóły z całego pobytu w Paryżu, które warto zebrać w całość. Stanie się ona co prawda nieprawdopodobna, gdyby nie fakt, że ilość absurdu w moim zyciu z pewnością dałoby się ubrać w stałą o ładnej nazwie i tajemniczym symbolu, choć A. nazywa to po prostu "nieprzypadkowymi przypadkami". Całkiem słusznie.

Takim przypadkiem był na przykład pierwszy wrześniowy czwartek, piąty dzień mojego samotnego pobytu tutaj - poszłam na drinka z kilkoma nowo poznanymi osobami, siedzieliśmy na tarasie kawiarni na końcu Musee de la Architecture przy Trocadéro; wychodząc poczułam coś lepkiego na głowie i sukience, tak, zgadliście, naprzeciwko Wieży Eiffela, z odległości kilkuset metrów to właśnie mnie - zamiast co najmniej kilkudziesięciu osób - obrał sobie za cel jakiś ptaszor (których i tak jest tu mniej niż szczurów, stanowiących ponoć trzykrotność mieszkańców jakże pięknego miasta nad Sekwaną). 

Całe poszukiwanie miejsca do życia, jak już wspominałam, stanowi jedną anegdotę, bardziej jednak smutną niż zabawną; fakt jest jednak faktem - właścicielami mojego mieszkaniopokoju są buddyści, usilnie próbujący pozyskać moją duszę dla na rzecz ich bractwa, śpiewającego co niedzielę mantrę naaaah-moo-renghekyo (byłam, widziałam, uczestniczyłam). Przez ostatni miesiąc nieco się wycofali, zapewne z powodu mojej wyjątkowej asertywności i kolejnego odrzucania coraz to nowych zaproszeń (oraz przerwy świątecznej). Dziś jednak, gdy poprosiłam o drobną naprawę u siebie, nieopatrznie pochwaliłam się uprawianiem joggingu, co ochoczo podjął właściciel. Myślę, że w ramach podnoszenia stopnia swojej asertywności po prostu ucieknę mu podczas biegania i wymówię się swoją doskonałą kondycją.

Ranking moich anegdot wygrywa jednak - jak się okazało - niedoszły podryw w kinowej toalecie, notabene po koszmarnym moim zdaniem filmie Małgośki Sz. Będąc następną w kolejce zaczęłam rozmawiać z moją sąsiadką z rzędu - bardzo ładną, uroczo stereotypową Francuzką, która stwierdziła, że film "W imię" bardzo ją dotknął (-10 punktów do atrakcyjności); moja opinia wypowiadana łamanym francuskim interesowała ją, a z niej przeszła na temat mojej osoby i... już prawie wręczyłam jej swoją wizytówkę, gdyby nie to, że: a. była to toaleta, b. nie mówię po francusku, c. jestem tu z byłą dziewczyną, d. to wszystko wydaje mi się odrobinę śmieszne.

czwartek, 2 stycznia 2014

Poszerzenie pola walki

I oto zaczął się trzeci etap mojego pobytu w Paryżu - ten najtrudniejszy, bo bezterminowy. Pobyt w Warszawie był fantastyczny i zdaję sobie sprawę, że wyglądał właśnie w ten sposób z powodu mojego zakotwiczenia we Francji: umiejętność utworzenia życia od podstaw dała pewność samej siebie, odległość daje sporo dystansu oraz wiedzę, z kim i dlaczego chcę utrzymywać kontakt (i czy te same osoby chcą utrzymywać kontakt ze mną); tym ważniejsza wtedy staje się intensywność wymiany emocji, idei i myśli. Spotkania pojedyncze i grupowe, odbyte jak i te niezaistniałe, w miejscach starych i nowych - wszystko pozwoliło stanąć z boku paryskiego życia i umieścić samą siebie w narracji ostatnich kilku miesięcy, zmierzyć zyski i straty, ocenić przyszłość.

Następny przystanek znajduje się za oceanem. Z Paryża jest do niego bliżej, więc - o ile okoliczności będą sprzyjające - powinnam tu zostać (z czego bardzo cieszy się mój szef). Tęsknota jednak za tymi, którzy czytają te słowa, już doskwiera, a po wyjeździe przyjaciół będzie doskwierać przez jakiś czas jeszcze bardziej. Nowy rok przyniósł nowe znajomości, entuzjazm walczy ze strachem, a efektem ogólnego zamieszania ostatnich dni jest szczególny rodzaj niepokoju. Nie mogę odnaleźć się na ulicach Paryża, znam to miasto całkiem nieźle, a pozapominałam w tydzień "swoje" ścieżki, z przebywającymi tu M. i K. zgubiłam drogę do jednego z ulubionych miejsc; trudno powiedzieć, bym tu istniała, bo moja głowa jest zupełnie gdzie indziej. I sama chciałabym wiedzieć gdzie, choć może po prostu to etap przyzwyczajania się do myśli, że to-chyba-już-jest-mój-dom, chociaż nie przynależę ani do Warszawy (juz), ani do Paryża (i to się raczej nie stanie). Pole walki znacznie się poszerzyło, ale nie widzę jego horyzontu - ten wymarzony majaczy za mgłą, bo trudno w niego uwierzyć, na razie trzeba robić swoje.

A tymczasem, w ramach prób bycia tu i teraz przyglądam się dłoniom obcych ludzi, siedzących obok mnie w muzeach; zagaduję innych, którzy wydają się być w porządku; nabieram swoistej bezczelności w nawiązywaniu kontaktu z tymi, których mam ochotę poznać. Czasu jest tak mało.