czwartek, 5 listopada 2015

long time no see

Wizyty u lekarza poza krajem stałego pobytu nie są łatwe - a szczególnie w takim okresie zawieszenia, w jakim jestem teraz: bez studiów i pracy, z wizją spędzenia tu tylko kilku tygodni więcej. W wyjaśnianiu samopoczucia nie pomogła też niezwykle ładna pani doktor (w której części Francji produkują zielonookie blondynki metr sześćdziesiąt pięć, ale bez obrączek?), ale paradoksalnie to wyzwanie - oraz zakończenie "Ziemi obiecanej" Reymonta (pomijając opisy, toż to naprawdę jest świetna książka) - nieco mnie ożywiło.

Do wczoraj jeszcze przekonana byłam, że czeka na mnie etat w Państwowej Akademii Nauk, dziś już nie jest to tak pewne. Niemniej jednak wracam do Warszawy - chyba że dostanę telefon z Shakespeare and Co.; jeżeli zostawać we Francji na stałe, to tylko poprzez nieskazitelne CV oraz języki obce, w statusie expata mogącego robić wszystko, na co przyjdzie mu ochota. Bo nie sposób wpasować się w tutejsze społeczeństwo - i nie ma to sensu (bezsensowne pytanie kasjera w sklepie: "Pani jest Francuzką? Bo wszystko pani dobrze rozumie i mówi, ale ma pani akcent.." WTF. Polecam ponadto nowy artykuł z New York Timesa). A poza tym, jak bumerang wraca poczucie, że szczególnie w tej chwili ludzie tacy jak my są w Polsce potrzebni.

Co do sztuki, napisanych jest jakieś 40%, dużo czytam. I czekam na nową część rytmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz