wtorek, 29 września 2015

Chmury i suchoty

Po kilku dniach zachmurzonego ducha i umysłu wróciłam do siebie; niezaprzeczalnie pomogli w tym starzy i nowi paryscy przyjaciele, ale przede wszystkim - pogoda. Nieprzyzwoicie błękitne niebo, które wygląda zza kasztana rosnącego tuż pod moim oknem (to jemu zawdzięczać będę stały deficyt witaminy D w organizmie) każdego dnia wyciąga nad Bassin de la Vilette i Canal St. Martin.

Dzielnica, w której mieszkam, jest naprawdę idealna: przyjazna zwyczajnym ludziom, którzy tu żyją, cudowna w swej różnorodności i pokojowej - przynajmniej na pierwszy, niewprawny rzut oka - egzystencji, pełna dzieci, kawiarni i miejsc powodujących, że ma się ochotę na chwilę zatrzymać. Co chyba najbardziej mnie zaskoczyło, to poczucie, że tu istnieje jednak życie.

I po raz pierwszy również mam poczucie, że mogłabym tu naprawdę żyć - widując się ze znajomymi raz na kilka dni, chodząc na imprezy, pracując tu i ówdzie (bo stała praca dla większości mojego pokolenia jest tu zupełnie niedostępna, co przyznają tak pracujący starsi o generację, zakorzenieni już tu ludzie, jak i absolwenci ENS, nie wspominając o towarzyszach niedoli-ekspatach, nawet amerykańskich). Tylko jakiś głosik, oczywiście, mówi, że to nie miejsce dla mnie.

Pomijam już fakt, że marzę o wannie. I o tym, by wreszcie włączyli tu ogrzewanie, inaczej skończy się na suchotach - co w przypadku polskich artystów (in spe czy nie) jest jednak trop cliché.

Sam proces pisania już się rozpoczął, choć bardzo powoli; mam pomysł na całą konstrukcję. Jeszcze tylko kilkaset stron do przeczytania, kilkoro odpowiedzi do znalezienia, i gotowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz